Ziarna. Młynek. Kawa. French. Press. I pij.
Moja miłość do Bodum sięga jeszcze czasów zamierzchłych. Zaszczepił mi ją pewien kawowy geek. Namiętność została ugruntowana w czasie niemal dwuletniego związku z Norwegią.
Zrozumie mnie każdy fan skandynawskiej stylistyki, minimalistki i praktyki.
Młynek.
Maleństwo działa świetnie i choć wiem, że elektryczny to grzech, żarnowy w drodze jest za ciężki. Przy jednej filiżance i tak nie zdąży się nagrzać (tak uciszam wyrzuty sumienia).
Do kompletu obowiązkowy french press.
Mielimy ziarna, zalewamy gorącą wodą. Mieszamy, czekamy, naciskamy. I pijemy. Prosto i klasycznie. Mała czarna bez wychodzenia z domu.
Całość pięknie wykonana, praktyczna, stabilna, bez brokatów i zbędnych dodatków. Szklany wkład w razie wpadki można dokupić i wymienić.
I ta zieleń …
Czemu ja kupowałam tyle lat szajsy w tesco i na bazarku?
Nie wiem… i tak się wszystko szybko psuło. Cena zestawu była niższa niż w Polsce!
Tęsknię za bodumowym kubkiem termicznym ze stali nierdzewnej ale do plecaka jest za ciężki.
Przy okazji zakupów w Australii – wiedzieliście, że tutaj trzeba się targować ?! Tak, w cywilizowanym kraju. Jak w Azji. Artur dostał rabat w Kitchen Quenn bez wielkich negocjacji. Takie rzeczy tylko w Australii 🙂
Nie wyobrażam sobie pójść do Duki w Złotych Tarasach i negocjować wazonik za pół ceny…
PS. fotki pstryknięte samsung galaxy s4 mini. Słabe światło i sceneria a i tak maleństwo daje radę. Ajfonowcy. Phi.
Brak komentarzy