Kiedy jeszcze mróz skrzypiał za oknem bez plastiku, wierzono w Świętego Mikołaja, bombek nie sprzedawało się po Wszystkich Świętych, pod choinkę chciałam dostać konia zamiast iphona, świerk u dziadka nie był eko i jarał mnie bardziej niż tajlandzkie plaże. Kevina oglądała cała rodzina.
Kiedy myślałam, że sushi to japońska księżniczka na ziarnku wasabi, tradycja była ważniejsza od konsumpcji, a mężczyźni, z brodą czy bez, nie wiedzieli, co to kryzys męskości i potrafili uwalić łeb karpiowi bez łezki w oku. O wesołych świętach nie decydował limit na karcie kredytowej a co najwyżej zmrożona wódeczka pod śledzia. (tak, wiem, u Was w domu nie pije się na święta 🙂 )
Siadałam na kolanach sąsiadowi z brodą z waty i drżącym głosem recytowałam wierszyk. Już wtedy wiedziałam, że śpiew nie jest moją mocną stroną.
Aha, był też wtedy śnieg. Dużo śniegu.
Ponoć człowiek najpierw cieszy się z tych Świąt jako dziecko a potem… dla dzieci. A jak jest gdzieś po środku, religia go nie przekonuje, tradycja aż tak nie podnieca, zakupy męczą, od porządków ucieka gdzie pieprz rośnie to… cóż, nie pozostaje mi nic innego jak życzyć sobie i Wam
Sentymentalnych Świąt Kochani, kiedy…
…[uzupełnij]
Brak komentarzy