Lubię ukradkiem pstryknąć fotkę obcym ludziom, najlepiej w obcym mieście. Na ulicy, w sklepie, pod mostem. Nie z zaskoczenia, ale i bez pytania. Nie lubię pozowania, wstydzę się pytania. Nie przeszkadza mi rozmazanie. Nie musi być biedny, stary, półnagi, dziecko z glutem zwisającym z nosa. Chociaż taki zbierze więcej lajków.
Nie ma reguły. Czasem egzotyka, czasem własne podwórko. Pies, zmarszczka, kolor skóry, grymas, kolorowa spódniczka, sprzączka na ramieniu. Kokos, brud, glut czy garb na plecach. A czasem zupełnie nic. Bezwiednie wyciągam rękę i pstryk. Chowam ukradkiem, szybko, jak złodziej zawiniątko pod pazuchą. W domu oglądam skarby, które nie interesują nikogo poza mną.
Fotografia, ludzie, podróże przywodzą mi na myśl „Eli, Eli”. Książka o ludziach żyjących w slumsach na cmentarzu filipińskiej stolicy trafiła na mojego kindla dzień przed odlotem do Manili. Brutalna, burząca bez pardonu spokój ducha typowego białasa jak ja i Ty. Wojciech Tochman zapoznał mnie z „poorismem”, turystyką dla znudzonych, bogatych ludzi, których rusza jedynie wystający kikut czy brzuszek głodnego dziecka w najbiedniejszych zakątkach świata. Po tej lekturze długo nie miałam odwagi wyciągnąć aparatu, kiedy inni za garść cukierków wygłupiali się przed obiektywem z filipińskimi dzieciakami. Gorąco polecam lekturę.
Zdjęcia ludzi zawsze rodzą dylematy. Pokusa jest zbyt duża. Pstryk, pstryk.
Pstrykasz?
Pytasz?
Brak komentarzy