Nie lubię melodramatów i polskich tłumaczeń tytułów filmów. The broken circle breakdown jest belgijsko – holenderską mieszanką miłości, dramatu i muzyki. Pachnie kiczem. Nie ma co się bać. Chociaż łzę wyciska.
W kręgu miłości (po raz pierwszy i ostatni użyję polskiego tytułu) opowiada prostą historię miłosną Elise i Didier. Ona jest niepokorną fanatyczką tatuaży. On kocha Amerykę i życie kowboja. Ona wierzy w gwiazdy i nosi na kolorowej piersi krzyżyk. On wierzy w ewolucję, Darwina i nie potrzebuje żadnego Boga żeby nie krzywdzić bliźniego.
Oboje kochają Bluegrass. To ona, muzyka, jest trzecią, bynajmniej nie mniej ważną bohaterką w tym miłosnym trójkącie. Jej musicie posłuchać sami. Na przykład tutaj:
The Broken Circle Breakdown Official Soundtrack (Full Album)
Przechodzimy wszystkie fazy uczucia, od pierwszego spojrzenia, namiętnego seksu i nieskrępowanej wolności we dwoje, po narodziny dziecka, sielankę rodzinną i chorobę, która niespodziewanie kończy część „melo” i wprowadza nas w „dramat” życia bohaterów.
A dalej… cóż musicie sami zobaczyć. Nie jest to specjalnie odkrywcza historia. Ale sposób jej pokazania porusza.
Plus za świetną grę aktorską Veerle Baetens (Elise) i Johan Heldenbergh (Didier), poruszającą muzykę i klimatyczną scenografię.
Minus za wątki bioetyczne i polityczne. Duży. Z Ameryki wywodzi się muzyka, kowbojski zawadiaka, nadzieja na wolność i świeży początek. Okej. Ale przemówienia Busha po ataku z 11.09 czy zawetowaniu ustawy o klonowaniu komórek macierzystych nijak nie pasują do całości i zaburzają naturalny rytm filmu. Wątki wiary i niewiary mogę jeszcze jakoś przeboleć.
Nagrody
The broken… dostał nominację do Oscara za najlepszy film nieanglojęzyczny oraz kilka nagród, w tym Cezara i nagrodę publiczności na naszym rodzimym festivalu 2 Brzegi.
Moja opinia
The broken circle breakdown wzruszył mnie na tyle, że chcę podzielić się nim z Wami. Nie robię tego w przypadku każdego obejrzanego filmu. Nie zatrząsł posadzką, nie wywrócił mi światopoglądu do góry nogami. Uczciwie przyznam, że wycisnął łezkę w oku.
The broken… ma swoje gorsze i lepsze momenty. Dla tych lepszych warto obejrzeć. I dla niezwykłych tatuaży.
I jazdy konno na golasa. Cholera, wygadałam się!
2 komentarze
och ty moja wojująca romantyczko, bliźniaczek jak strzelił… Ale recenzja na 5. obejrze z całą pewnościa, łezkę uronię (mam nadzieje, że nad filmem a nie rozpaczą tatusia z powodu telewizorni blokowania na nie jego bajkę), acha byłabym zapomniała, za Lady Godive to ty dziecko jednak nie rób. obawiam się, że dobrze w tym ujęciu mozna wyjść jedynie na obrazku …
[…] ma zabawy! Jak dotąd kupiliśmy bilety do kina – zadziałało bez zarzuty (recenzja tutaj: The broken circle breakdown) oraz wyprawę poszukiwawczą. Cel – wieloryby! 15 czerwca na pewno podzielę się z Wami […]