Wieszam mokre pranie na lince. Obok mnie skaczą kangury. Nade mną latają kakadu i inne kolorowe papugi. Na tle gigantycznych kaktusów wyróżnia się drzewo cytrynowe. Dookoła wszechobecny outback. Po spalonej słońcem trawie leniwie przechadza się stado koni. Za chwilę zawołam te, które skończyły już dwa lata i gotowe są do ujeżdżania. Ja będę je tylko szczotkować.
Witajcie na naszym helpx. Spędziliśmy niesamowity tydzień na farmie Damiena i Heather. Nasi gospodarze to pełni życia sześćdziesięciolatkowie, aktywni zawodowo (Heather jest nauczycielką), wykształceni, ciepli, otwarci ludzie. Damien, wbrew woli ojca, który chciał, żeby syn kontynuował rodzinną tradycję i został lekarzem, porzucił miasto i kupił ziemię. Hoduje owce dla życia. Z pasji zajmuje się końmi. Impulsem do rozpoczęcia hodowli była szybka śmierć ojca i przedwczesne odejście przyjaciela z dzieciństwa. Postanowił, że on nie będzie zwlekał z realizacją marzeń.
Konie Damiena są wyjątkowe. Dla nich tutaj przyjechaliśmy, kawał drogi w głąb lądu, z dala od wybrzeża, którym powinniśmy podróżować aż do Wielkiej Rafy Koralowej. Nie ma tutaj stajni. Konie spędzają 100% czasu na wolności. Nie licząc rzadkich chwil na padoku, jeżeli są właśnie trenowane lub mają robiony manicure. Są spokojniejsze, bardziej wrażliwe na dotyk i ciekawe kontaktu z człowiekiem niż jakiekolwiek konie, które dotąd spotkałam. Łamane (pierwsza jazda młodego konia), ujeżdżane i trenowane metodami naturalnymi, tzn. bez żelastwa w pysku (wędziła itd.). Czasem w siodle, czasem na oklep, z kawałkiem sznura w ręku, działasz ciałem i balansem, komunikujesz się z koniem tylko za pomocą swoich dłoni i nóg. Coś fantastycznego.
Ah, wybaczcie! Miało być o naszym doświadczeniu na helpx a ja odpłynęłam o koniach…
Praca, nocleg, jedzenie czyli helpx od strony praktycznej…
Jak już się możecie domyśleć, moja praca polegała głównie na kręceniu się w towarzystwie koni. Czasem pyknęłam im fotkę (więcej zdjęć TU), przeczesałam grzywę albo …pojeźd Zdarzyło mi się puścić pranie i pokroić żeberka na obiad w ramach obowiązków domowych. Nie nazwałabym tego pracą 🙂 Artur trochę lepiej wczuł się w rolę farmera. Ogólnie załapaliśmy się na jeden solidny dzień pracy przy strzyżeniu owiec. Kupa zabawy i kupa dosłownie. Naszczęście ja jej nie tykałam 🙂
Mieszkaliśmy we własnej chatce, 3 pokoje, łazienka, tradycyjny domek drewniany, jakie spotkacie w Qeensland. Dla niektórych mogłoby być za staro czy prosto, dla nas było super. Czułam się jak bohaterka Domku na prerii. Konie budziły mnie radosnym rżeniem pod oknem i łasiły się przy porannej kawie na werandzie.
Dom gospodarzy był naszym domem, Heather robiła wszystko, żebyśmy czuli się jak u siebie. Mieliśmy do dyspozycji wszystkie pięć lodówek, obgadywaliśmy szaleństwa Putina przy kolacji z winem i co 5 min słyszeliśmy pytanie, czy czegoś nam nie potrzeba? Momentami czuliśmy się jak dalecy krewni z miasta, którzy przyjechali na wczasy na wieś powietrzem pooddychać i przekonać się na własne oczy, że krowa fioletowa jest tylko w milce.
Co bym zrobiła inaczej?
Na naszej farmie panowała totalnie wyluzowana i przyjacielska atmosfera. Była to pierwsza przygoda z helpx i nie wiedziałam, czego oczekiwać a czego wymagać. Momentami czułam się nieco zagubiona, bo jednak nie przyjechałam tylko na wczasy. Jeżeli zdecyduję się ponownie na helpx to po pierwsze – ustalę mailowo, jaki będzie zakres naszych obowiązków i zapytam o rzeczy dla mnie najważniejsze (np. zwiedzanie czy jazda konna, której dla mnie było trochę za mało).
Po drugie – ustalę godziny pracy. Mój czas był bardzo płynny. Nie do końca pracowałam, nie do końca wiedziałam, kiedy mogę sobie pójść robić to, na co mam ochotę. Nie wiedziałam, co z weekendem itd. W naszym przypadku nie było takiej potrzeby, ale gdyby pracy było więcej, warto sobie takie granice na początku ustalić i uniknąć późniejszych nieporozumień.
Ogółem bardzo pozytywne doświadczenie. Jak będziecie kiedyś szukali pomysłu na niesztampowe wakacje – warto poszukać inspiracji na helpx.
1 Komentarz
domek na prerii, laszace sie przy kawie konie, latajace nad głowami kakadu, trochę to daleko od Warszawy, codziennej bieganiny do biura, banku, szkoły. aż się wierzyć nie chce, ze czytam twojego bloga a nie opis kolejnego odcinka „Ptakow ciernistych krzewów”.
a ja tak sobie liczę i liczę i wychodzi mi, że ino myk i będzie 15 sierpień (kolejna impreza bez ciebie), a pozniej jeszcze tylko niecały miesiąc i …. wracacie! buziaki , mama