Zasmakowaliśmy Tasmanii. Ostryg tak świeżych, że nawet sok z cytryny nie odebrał im posmaku oceau. Mroźnego wiatru, który smagał buzię i wymuszał ubiór na cebulę. Słodyczy piwa warzonego na tasmańskim chmielu i swądu palonego drzewa w kominku. Mocnego, głębokiego zapachu lasu. Pytacie, czy warto było odwiedzać zimą tą dziwną wyspę zamiast wygrzerwać tyłki gdzieś w północnych tropikach Australii? Zdecydowanie tak!
Tasmania to nie tylko smaki i zapachy. To przestrzeń. Łąki, pola, góry, morze. Stada owiec, koni, lam i krów za zakrętem. Dzikie zwierzęta na wyciągnięcie ręki. Bliskość natury na każdym kroku, wciąż dzikiej i swobodnej ale już sprawnie okiełznanej przez turystyczny biznes.
Mówię, że zasmakowaliśmy Tasmanii, bo ciężko nazwać porządnym zwiedzaniem czterodniowy pobyt na wyspie. W dodatku na totalnym luzie. Wylądowaliśmy w stolicy stanu – Hobart, zjechaliśmy na południe i nieśpiesznie podążyliśmy na północ. Druga, górzysta połowa wyspy pozostaje dla nas wciąż tajemnicą. Nie realizowaliśmy jakiejś konkretnej trasy z przewodnika. Naszym celem była droga sama w sobie i chłonięcie klimatu Tasmanii.
A jednak pierwszego dnia daliśmy się skusić na atrakcję turystyczną – Air Walk – spacer w chmurach.
Ten mały czerwony punkcik to ja…
Spacer w chmurach… brzmi fajnie, nieźle wychodzi na zdjęciach ale czy warto zapłacić 26$ za przejście się mostem w lesie? Niekoniecznie. Było sympatycznie ale zdecydowanie za drogo.
Jest to zresztą jedna z charakterystycznych cech turystyki tasmańskiej. Na lotnisku brak transportu publicznego (taxi ok. 50 – 60 $, busik 17$/ os. ale na otarcie łez piwo w hostelu w cenie więc nie wyrzucajcie biletu!). Nocleg na polu campingowym we własnym samochodzie to koszt ok. 36$ (czyli niewiele mniej niż hostel).
TIP: Fajną mapkę darmowych miejsc campingowych w Tasmanii znajdziecie tu:
Przy okazji słodka lekcja uczciwości na campingu: leży sobie karton czekoladek i innych smakołyków na stole, karteczka z ceną i dookoła brak żywego ducha. Standard w Australii. Zostawilibyście pieniążki czy karton pod pachę i w nogi?
Do miasteczka Port Arthur nie wejdziesz bez opłaty minimum 35$. (W wersji podstawowej, wszelkie wycieczki po mieście dodatkowo płatne). Jak na tyle wyceniają resztki starego (niewiele ponad 100 lat) więzienia to ciekawe, ile powinniśmy skasować Australijczyków za wjazd do Krakowa, Pragi czy Barcelony? Nie wiem, czy bardziej mnie to bawi czy smuci. Tak czy inaczej to nie nasz klimat.
Wolimy się zagubić gdzieś na bocznej, piaszczystej drodze i szukać szczęścia w polu. Jak też lubicie, to polecam wyłączyć GPS, olać google maps i w drodze powrotnej z Portu Arthur’a skręcić np. w Wielangta Forest road. Będzie trochę podskakiwania w samochodzie ale za to ile frajdy i widoków! I las tropikalny, którego brak na zdjęciach bo już dzień się kończył…
Tasmania to oczywiście piękne parki narodowe. Zatrzymaliśmy się na noc w jednym z nich – Freycinst National Park. Opłata 25$ ale można zostać na noc i zjeść śniadanie z takim widokiem…
Wineglass Bay jest uważana za największą atrakcję parku Freycinst. Na pewno warto przejść się tym szlakiem na zachód słońca. Mnie najbardziej podobała się Friendly beach.
Tak wygląda nasz INSTAGRAM od kulis 🙂 Zerknijcie po najświeższe fotki.
Absolutnym „must” są świeże ostrygi w Oysters Bar. Skręt w prawo z głównej drogi wskaże Wam drogowskaz więc proszę rozglądać się na boki. To jest mój smak Tasmanii.
Z chęcią złamałabym reguły gry popijając ostrygi wybornym tasmańskim piwem zamiast białym winem ale nie chcąc robić smaku kierowcy solidarnie przełknęłam… ślinę.
Diabla tasmańskiego nie było nam dane zobaczyć w naturze. Ponoć populacja tych słynnych drapieżników została drastycznie przetrzebiona w ostatnich latach na skutek choroby (rak pyszczka). Oposów, wombatów, wallabies (małych kangurów) i wszelkiego ptactwa (rozjechana papuga wygląda dziwnie…) pod dostatkiem.
Finałem tasmańskiej przygody była Bay of fires (Ognista zatoka, Zatoka ognia?) z turkusowa woda i pomarańczowymi kamieniami.
Teraz już tylko 12 godzin na promie Spirit of Tasmania i definitywnie opuszczamy tą zieloną wyspę. Było wspaniale chociaż mogę sobie tylko wyobrazić jakie cuda kryje Tasmania latem…
2 komentarze
pięknie napisane i pokazane. czasami nie mogę uwierzyć, że to nie książka, reportaż, artykuł kogos tam, tylko naocznie zobaczone, dotkniete, posmakowane … relacje dziecka mojego.
takie to troche nierealne czasami, że oni tam w tym świecie dalekim są realnie. buziaki, mama I.
[…] się działo między Tasmanią a Wyspą […]