Do ostatniej chwili nie wiedziałam, czy je zobaczę. Pojechaliśmy na Philip Island jak to my, bez planu i oczekiwań.
Głównie dlatego, że i tak mieliśmy wypożyczony samochód. Ponad 2 godziny drogi jazdy od Melbourne. Okej, jak już tu jesteśmy to odżałuję te 50 te $ i zobaczę słynną Paradę Pingwinów. Mam nadzieję, że nie będzie to ściemniona atrakcja, jakich nie brakuje w Australii, dodałam jeszcze w duchu i już jechaliśmy do Nobbies w nadziei na ujrzenie lwa morskiego. Lwa nie było, ale widoki zapierające dech w piersiach.
Niech Was słońce i błękit nie oszuka. Mało nas nie zwiało z tych klifów. Świetna wymówka na kawę. I znów, z taaakim widokiem wypiłabym nawet zalewajkę.
W końcu czas na Paradę najmniejszych pingwinów na świecie . Na Wyspie Filipa ma swoje gniazda kolonia licząca, bagatela, 32 tysiące ptaków. Dzikich jak ich matka natura stworzyła.
O nie moi Drodzy, to nie była ściemniona atrakcja.
To była wyjątkowa, unikatowa okazja na obcowanie z pingwinami w ich naturalnym środowisku. Z kamerą wśród zwierząt. Żaden park, rezerwat czy sanktuarium nie odda tego klimatu. W żadnym zoo nie zobaczysz stada pingwinów wynurzających się o zmroku wprost z oceanu, udających się do swoich gniazd tuż obok Ciebie, na wyciągnięcie ręki. Nie usłyszysz koncertu trzydziestu siedmiu różnych dźwięków, jakie pingwiny wydają nawołując się nawzajem niczym przekupy na targu. Jeżeli masz okazję być w okolicy Wyspy Filipa i nie zobaczysz tego na własne oczy jesteś frajerem.
Jak wygląda w praktyce Parada Pingwinów?
Pomijając udanie się na Wyspę Filipa samochodem i zakup biletu (wersja podstawowa 23,8 $, są jeszcze VIP etc. <100 $) zajmujesz miejsce na jednej z dwóch trybun na plaży. Najlepiej około godzinę przed zachodem słońca. Warto zająć wcześniej miejsce – koniecznie w pierwszych rzędach i jak najbliżej prawej strony. Najlepiej na bliższej trybunie. Nam się cudem udało usiąść w pierwszym rzędzie, akurat zwolniło się miejsce! (przecież my nigdy nigdzie nie jesteśmy na czas 🙂 ). Przyda się koc i termos z herbatą, bo może być chłodno. Chyba, że jesteś wariat i rozgrzeją Cię emocje.
Ciekawostka: możesz pobrać specjalną, darmową aplikację na telefon, dzięki której śledzisz na bieżąco pingwiny. Więcej info o Paradzie i samej wyspie Filipa znajdziesz tu: penguins.org. Najpiękniejszy widok – grupa pingwinów płynąca jeszcze w oceanie i wyskakująca na plażę jak alianci na Normandii. Numer dwa: para pingwinów namiętnie całująca się krok ode mnie.
Jak tylko napatrzysz się na pingwiny na plaży, leć szybko na drewniany pomost, który doprowadził Cię na trybuny. Pingwiny wracają tłumnie do swoich gniazd utartymi ścieżkami. Za każdym razem, niemal identyczna trasa. I tak zbudowany jest mościk, na którym stoisz i trzymasz zęby, żeby Ci nie wypadły, jak stado pingwinów przebiega obok Ciebie. Jeżeli zabrakło Ci naszego szczęścia głupiego i nie siedziałeś w pierwszych rzędach, nic straconego. Możesz się teraz napatrzeć na pingwiny do woli. I z bliska. Naprawdę bliska.
Do tej pory nie mogę zrozumieć, jak to jest możliwe, że pingwiny nie robią sobie nic z tych tłumów ludzi, którzy stoją za siatką o krok (!) od nich i wybałuszają oczy. A one, jak gdyby nic, biegną beztrosko do swoich gniazd. Czasem zatrzymają się na chwilę, niepewne którędy iść, (w prawo czy w lewo? Skąd ja to znam…), pomachają skrzydełkami. Nawołują siebie, chwalą, kto większą rybę dziś złowił i czyje pisklaki rosną najszybciej. Wydawać by się mogło, że powinny dawno odpłynąć na inną, bezludną wyspę. A one uparcie wracają. Dzień w dzień. Tuż po zachodzie słońca. Jakby specjalnie dla Ciebie. Tak, paradę Pingwinów zaprojektował geniusz.
Jest tylko jeden, mały szkopuł. Nie można robić zdjęć i kręcić filmów. Żadnych i niczym. Bez wyjątku. Wydawać by się mogło, że to niewygórowana prośba do ludzi, którym oferuje się tak unikatowe przeżycie jak podglądanie z bliska dzikich pingwinów. Oczywiście ludzie mają to w dupie. Hitem była babka, która schowała swojego canona wielkości arbuza do reklamówki z supermarketu i zrobiła dziurę na obiektyw… O tłumach z ajfonami w ręku nie wspominając.
Ja nie wiem, co jest nie tak z tymi ludźmi. Nie potrafią przyjąć do wiadomości słowa „nie”. Takie czasy, taka kultura. Należy nam się wszystko i nie mamy poszanowania dla niczego. Jakie trzeba mieć IQ żeby zrozumieć, że obserwowanie w umiarkowanej ciszy pingwinów to jedno a dawanie im fleszem po oczach to drugie. Ludzie, nie, znaczy nie. Przynajmniej mnie tak uczono.
Moja serdeczna prośba – jak Was ktoś kiedyś poprosi o nierobienie zdjęć zwierzętom to uszanujcie to i cieszcie się samym obcowaniem z naturą. Warto. W internecie jest pełno pięknych zdjęć.
6 komentarzy
piękne, tylko wstać …. z kanapy i stanąć obok Was. cieszę się też, że poszanowałaś małe pingwinki.
buziaczki, napiszę dłuugiego mailika, mama
Trochę mnie pocieszylas, bo już bałam się że to taka nasza narodowa cecha że „przepisy zakazy i nakazy obowiązują wszystkich oprócz mnie” 🙂 trzeba krzewić ideę praworządności;) cudne zdjęcia, podziwiam że mimo pokusy nie własne 😉
mój najulubieńszy wpis! :)))) zazdrocha pingwinów nawet bardziej niż miśków koala 😀 pozdrówki!
Praworządność swoją drogą ale jak w grę wchodzą zwierzaki i to dzikie, trzeba być człowiekiem a nie bałwanem. Pingwiny biją na głowę koale! Warto, naprawdę warto tu przyjechać 🙂 ściskam!
[…] Co się działo między Tasmanią a Wyspą Filipa? […]
[…] Pinguïns vlakbij Melbourne (bron) […]