Nie ma lepszego sposobu na zwiedzanie miasta niż… zgubić się w nim. Tak zwyczajnie, po prostu, totalnie. Im większe miasto – tym lepiej.
Tego, że odkrywasz zupełnie nieznane, zapomniane ścieżki, trasy, kramiki, spotykasz ludzi zwyczajnych, którzy zajmują się w życiu czymś innym niż tylko zdarcie z Ciebie kasy – nie muszę nikomu tłumaczyć. Ale naprawdę fajnym jest uczucie, kiedy krążysz i kluczysz tak długo aż dojdziesz do miejsca, które i tak miałeś zobaczyć, które krzyczy w przewodnikach „musisz tu być”! Ha!
Nie znam lepszego sposobu na odświeżenie takiej wytartej atrakcji. To jak wrzucenie do oklepanej lemoniady plastra świeżego ogórka i trochę wody z bąbelkami. W upalny dzień. Czujesz różnicę?
Najbardziej popularna ulica czy placyk, na które trafisz sam, nabierają nowej jakości. Niby widziałeś ją na folderach, mapkach, w internecie a jednak. Coś się zmieniło. I chodzisz taki zafascynowany, lekko pijany, przyglądasz się tłumom ludzi z boku jak wtedy, kiedy zobaczyłeś sąsiadkę pierwszy raz w sukience przed studniówką. Niby to wciąż ta sama dziewczyną, z którą sikaliście razem do jednej piaskownicy, ale jakoś pachnie inaczej i te czerwone usta…
A wszystko w najmniej oczekiwanym momencie, bo przecież wydawało Ci się, że idziesz na ten zamek, gdzie króla pochowano. I satysfakcja, że sam tu doszedłeś, bez mapy i Animal Planet. Znów czujesz, że masz lat 12 i jesteś małym odkrywcą.
Tak, zgubić się, to najlepszy sposób na zwiedzanie. Jak będziesz następnym razem w Barcelonie, Rzymie czy Kazimierzu Dolnym, zaufaj mi i spróbuj. Spuść powietrze z wentyla, zostaw listę z piętnastoma kościołami, trzema wieżami i tym słynnym pomnikiem do zdjęcia w domu. Weź się i zgub. Opcjonalnie wsiądź na rower. Na pewno można wypożyczyć taki śmieszny, miejski. Idź i zwiedzaj. Bądź odkrywcą.
Od autora:
Gubiąc się w Pekinie raz po raz, czasem specjalnie czasem z przypadku, znajdowaliśmy uliczki i stragany, których nazw szukaliśmy w przewodniku już po powrocie do domu. Do części z nich i tak mieliśmy pójść, innych nie zobaczylibyśmy pewnie wcale. Najbardziej podobał nam się nieduży park, dosłownie po drugiej stronie ulicy, za słynnym chińskim Zakazanym Miastem. W przeciwieństwie do pozostałych miejsc, jakie odwiedziliśmy w Pekinie, to było pełne zwykłych, miejscowych ludzi a nie chińskich turystów.
Słoneczna niedziela, emeryci skupieni w grupkach, co kilka metrów, oddają się swoim zwyczajowym rozrywkom. Muzyka grana na żywo przyciąga nas bliżej. Podchodzimy nieśmiało, nikt nie zbiera na piwo do kapelusza. Stoimy jak zahipnotyzowani i słuchamy, chińskie, tradycyjne dźwięki przeplatają się z amerykańskim jazzem. Siwiutkie pary wchodzą bez skrępowania do kółeczka i kręcą piruety, próbują sił w tango. Nie jakoś specjalnie udanie, ale widać, że sprawia im to przyjemość. Ja w ich wieku pewnie ledwo po gazetę się schylę. Kilka metrów dalej słychać chórki, jest dyrygent, śpiewają chyba jakieś patriotyczne pieśni. Atmosfera podniosła, czujemy się jak intruzi. Przebijamy się przez klub dyskusyjny. Sami mężczyźni, skupieni wokół mówcy jak w Rzymie zdają się chłonąć każde słowo. Ciekawe, co ich zajmuje tak w tym wieku? Polityka? Nowe Chiny?
Niespełnione marzenia dają o sobie znać wśród amatorów – śpiewaków, dają popisy operowe i o dziwo, mają słuchaczy. Mniej muzykalni grają w karty, warcaby i pykają fajeczkę.
Wsiąknęłam w ten klimat bez reszty. I nie myślałam, że to komuna, brak wolności słowa, blokada fejsbuka tylko, że ja tez bym tak chciała na starość nie przejmować się, co ludzie pomyślą i tańcować w parku.
To była dla mniej największa atrakcja w Pekinie tego dnia i te zdjęcia są dla mnie wyjątkowe. Chociaż może dla Ciebie nie ma tu nic specjalnego. Ot, parę starych Chińczyków.
Jeden z nich porwał mnie do tańca, ale to już zupełnie inna historia…
PS. Jeżeli spodobała Ci się nasza opowieść, daj znać w komentarzu, lajknij, podziel się z innymi. Mam wiele talentów, ale w myślach nie czytam 🙂 Dzięki!
3 komentarze
Oj ty bliźniaku małpiszonie. Wiesz, że matka stara serce już słabe ma na stanie. Otworzyłam z rana Lymke – a tam krzyczy do mnie „ZGUBIŁAM SIĘ” , stare serce zamarło! Nic to , że to oczywiście irracjonalne, bo skoro piszesz…. , znaczy się – znalazłaś się.
A później taki piękny tekst i zdjęcia. Co tu dużo mówić, im człowiek mniej wie, widział, tym w większym stopniu rządzą nim stereotypy. Może nie postrzegamy Chin jak Korei, ale było nie było to jednak Chiny komunistyczne, z przynależnymi systemowi ograniczeniami i … placem Tian’anmen…
A tu proszę taki sielski (niewyreżyserowany!?) obrazek – dla mnie, biorąc pod uwagę, że jestem w wieku dojrzałej nastolatki, tym bardziej sercu bliski. Buziaki mój ty Hemingwayu, mama
cudnie 🙂 i o to chyba w życiu chodzi 🙂
Zarówno fotki, jak i komentarz do nich są rewelacyjne. Często mamy bardzo mylne wyobrażenie o danym kraju i traktujemy go jak punkt na mapie – dopiero jak się jest na miejscu i spotka się „zwyczajnych lokalsów :)” można zweryfikować swoje wyobrażenia i miło się zaskoczyć. Ludzie niezależnie od kultury, języka czy miejsca zamieszkania są w gruncie rzeczy bardzo podobni do siebie, chcą być po prostu szczęśliwi, spełniać swoje marzenia, realizować pasję – jednym słowem robić to wszystko dla czego warto żyć. Serdeczne pozdrowionka i czekamy na Wasze kolejne niezapomniane przygody 🙂