Za 5 godzin wylot. Artur chory, właśnie dziś! Ja na pewno nie będę piratować na tasmańskich drogach. Poza tym zajęta jestem okiełznaniem stada galopujących po moim brzuchu koni za pomocą ketanolu.
13:00
My wciąż niespakowani.
15:00
Biegniemy z plecakami do konsulatu chińskiego. Powinni odrzucić nasze podanie o wizę za sam wygląd. Przyjmują. Kontynuujemy podróż po Australii bez paszportów. W naszym stylu. Zielona na twarzy czołgam się do pociągu na lotnisko. Artur zgrywa bohatera ukradkiem wycierając smarki.
18:00
Lecimy. To cud.
20:00
Hobart. Jesteśmy. Haos – Lymkya 0:1
22:00
Ogień w kominku trzaska, gitara gra, dzielne podróżniki siedzą z kuflem tasmańskiego piwa i szczerzą się do siebie. Bo są już w Tasmanii 🙂
PS. Brak zdjęć, literówki itd. zawdzięczamy tabletowi, z którego dziennik jest prowadzony. Eksperymentalnie i na surowo ale za to… z drogi.
4 komentarze
fuck yea! przynajmniej jest się czym pochwalić w robocie, w piękne wieczory wypełnione nadgodzinami- że niektórzy zamiast korpo mają Tasmanię 😉
moja lepsza wersja mi kibicuje, bezcenne 🙂
nihil novi. dziecko kiedy ty zrozumiesz, ze odrobina ładu ulatwia życie, no ale wszystko dobre, co dobrze się kończy, a w końcu na miejsce dotarliście łobuzy. powinnas napisać książkę, „Poradnik nieżyciowy” – bestseller murowany!!!!!!!!!!!, buziaki, mamaI.
Z tą książką świetny pomysł, popieram w 100% 🙂