16 godzin lotu, nogi spuchnięte jak u babci po sumie, ledwo żywi lądujemy w Pekinie. Chiny. Nasz pierwszy raz.
Nie bolało ale… 2.00 w nocy. Metro nie działa, więc chytry plan dojazdu komunikacją miejską spalił na panewce. Cena za taksę w pierwszym okienku – 400 juanów! Nie pomoże nawet podział kosztów z pielęgniarką z Malezji. Wyciągam świstek papierów ze łzami w oczach, gdy wtem deska ratunku – autobus! Jesteśmy uratowani!
Czyżby?
Pani w okienku uprzejmie informuje: „Pierwszy autobus odjeżdża o 7. Rano”. To nic, że autobus stoi i dymi kilka metrów ode mnie. Przecież widzę, że zaraz odjedzie beze mnie! Jestem biała. Mam iść na taksę. Witamy w Chinach.
Czyżby?
Artur kupuje bilety dla całej trójki w okienku obok (malezyjska pielęgniarka zabiera się z nami). 21 juanów. Pozdrawiamy frajerów z lotniska. Rzutem na taśmę wskakujemy do autobusu. 2.30. Kierowca ni słowa po angielsku, na mapę patrzy jak na egipskie hieroglify. Stłoczeni jak śledzie twardo jedziemy i modlimy się w duchu żeby gdzieś dojechać. Przypominają mi się Filipiny. Jest jeszcze jedna, biała, zagubiona dusza! Krzyczy coś po chińsku do kierowcy. Uratowani!
Czyżby?
Wysiadamy wprawdzie w mieście, ale za cholerę nie wiemy gdzie. 3.00 w nocy. Już naprawdę padamy ze zmęczenia. 45 kg bagażu. Taksówki nie udaje nam się zatrzymać. Jeden pan podejmuje odważnie próbę kontaktu, ale po kilku minutach gadania do nas po chińsku odjeżdża bez słowa. Mamy prze…e.
Czyżby?
Po Portugalkę, dzięki której w ogóle wysiedliśmy z autobusu, przyjeżdża chłopak. Chyba miejscowy. Bierze od nas mapę i sprawę w swoje ręce. Uratowani!
Czyżby?
Pan pracujący na recepcji naszego hostelu, do którego zadzwonił chłopak Portugalki i zapytał (po chińsku!) o wskazówki dojazdowe i zamówienie taksówki dla nas, stwierdził, że on nie ma numeru. Hostel, który nie może zamówić taksówki swoim gościom dzwoniącym o 3 w nocy! Witamy w Chinach.
Zdesperowani postanawiamy dojść na piechotę. (mapki, znaki na ulicach itd. po chińsku!) I wiecie, co? Dochodzimy!
WITAMY W CHINACH!
5 komentarzy
Jeszcze tylko zmiana czcionki na bezszeryfową i będzie się łatwo czytało 😉 Szkoda, że nie wrzuciłaś żadnych zdjęć z tej wyjątkowej podróży!
Jola takie bajery to już w Polsce. Foty w następnym poście, jak internet chiński pozwoli 🙂 Pozdrawiamy!
Już dawno takiego takiego wpisu nie czytałem na Waszym blogu, jednak Azja to nie Australia, pełen żywioł po prostu, ale będzie co wspominać i opowiadać 🙂 Szacunek dla Waszej determinacji i nieustępliwości w dążeniu do kolejnych celów wyprawy, czekamy z niecierpliwością na fotki i gorąco pozdrawiamy 🙂
Dziękujemy Magutki. Żywioł doskonale oddaje atmosferę tego miejsca. Próba zrobienia prania urasta do rangi przygody, o czym już wkrótce…
Uściski dla całej trójeczki 🙂
[…] znowu w Azji. Żegnaj cywilizacjo, siedząca toaleto i języku angielski! Idziemy na żywioł. Autobus, na który nie mogę kupić biletu, pokój w hostelu inny, niż ten, za który zapłaciłam, zupa z […]