13-16.01.14
Żyjemy tytułowo, kołowrotkowo! Tyle się dzieje, szkoła – bardziej wymagająca, niż myślałam, ludzie – milsi i z krajów, których nie znałam, plaża – liczniejsza i piękniejsza, ocean – z falami większymi, niż to sobie kiedykolwiek wyobrażałam i w końcu samo Sydney – miasto zupełnie inne, niż myślałam, dużo większe, metropolia z urokiem miasta położonego nad wodą…
tylko jedno się nie zmieniło – A. tak samo kochany, jak na poprzednich dwóch kontynentach :)))
Tata zapytał mnie, czy rzeczywistość dorównuje marzeniom.
Bo to w końcu było wielkie marzenie, odkąd pamiętam – wyjechać do Australii. Miało pozostać w kategorii marzeń w stylu „będę jak Ally Mc’beal” z wieczną etykietą „chciałabym”. Tak się jednak losy potoczyły, zakręciły, że od „chciałabym” przeszłam do „chcemy” i „robimy!”. I jestem z tego powodu bardzo, bardzo szczęśliwa. Chociaż dla innych to może być pierdoła. I nawet jeżeli na postanowieniu nogi pod Operą ten american dream miałby się zakończyć, będę zawsze dumna z przejścia o chcenia do czynu.
Kiedy marzenia zamieniają się w rzeczywistość, z całą jej brutalnością a jednocześnie jak na zawołanie, jakbym potarła rękawem lampę Alladyna i krzyknęła: „dywanie, wieź mnie do kraju koala!” i fruuuu! tak namacalnie, dosłownie, to jest przerażające w pewnym sensie i cudowne oczywiście. Czujesz się sprawcą wydarzeń, panem swojego losu. Dajesz się uwieść przyjemnej iluzji, że właściwie to masz coś do powiedzenia w tym życiu, i masz wpływ na swój los 🙂
Na lodówce Lucy, u której dziś nocujemy, a która właśnie niestrudzenie uprawie jogę na materacu obok mnie, wisi karteczka ze zdaniem prostym acz trafnym na tyle, że gdybym musiała sobie coś wytatuować, mogłoby by być to właśnie to:
I am going to run my day and don’t let my day run me
Musielibyśmy poprosić Maguta o profesjonalny przekład, w moim koślawym tłumaczeniu brzmiałoby to mniej więcej tak: pokieruję swoim dniem i nie pozwolę, żeby to dzień sterował mną.
A: Dużo tutaj zdań i marzeń wisi na ścianach, dużo postanowień. Dzisiaj przypadek, różne życia ludzi obok nas, spowodował, że pojawił się czas na bloga i na chwilę by po prostu odsapnąć od życia. Inna maksyma na ścianie brzmi:
„I am going to make my dreams come true by having the courage to pursue them”
Czyli:
„Spełnię swoje marzenia bo będę miał odwagę by je gonić”
I tego, poza zarządzaniem falami wysokimi, mam się zamiar nauczyć i wbić sobie do głowy przez najbliższe pół roku.
Miałam opowiadać o mieście, które przemierzamy wzdłuż i wszerz w poszukiwaniu pokoju, o szkole, wysokich cenach i fajnych hostach a wyszło jak wyszło 🙂
To może chociaż wrzucę parę fotek na szybko, zrobionych nowiuśkim telefonem 🙂
6 komentarzy
och ty moja marzycielko, ciesze sie ze twoje marzenia nie zostały wprowadzone do kategorii mrzonek, a tak niestety często bywa, bo jak powiada moja kolezanka ze Słupska K.”od pomysłu do przemysłu ….” piekne zdjecia, chociaz to z pupilkiem przyprawilo mnie o drżenie serca, bo a nuz ci do glowy przyjdzie kundla z Australii mi zwieść! miasto na zdjęciach rzeczywiście imponujace – to pierwsze, z czerwonymi flagami to prawie Chiny.
bawcie sie dobrze, znajdzcie sobie pałac za póldarmo i fajna prace za worek pieniędzy i … ciesze sie, że niektore sprawy mimo zmiany kontynentu – pozostały niezmienne, buziaki
Super, powodzenia!
Kiedyś słyszałem, iż to, co dziś jest rzeczywistością, wczoraj było tylko nierealnym marzeniem… Do Was pasuje to jak ulał – powodzenia w dalszym podboju pięknego kontynentu 🙂
Pozdrawiamy 🙂
Dziękujemy i śpiesznie donosimy, że wszystko jest super! Mamy wspaniałego hosta w centrum i znaleźliśmy sobie fajny pokój w dobrej cenie blisko centrum także sprawy nabierają tempa! wkrótce zaczniemy zarabiać dolce i surfować na falach oceanu :)))
buziaki
Iga
trzymam kciuki 🙂