Cronulla. Moje ulubione miejsce w Sydney. Byliśmy tu już kilka razy i za każdym razem zachwyca mnie czymś nowym. Niczym mąż idealny. I chociaż oddalone od centrum godzinkę jazdy pociągiem – to właśnie tutaj zamieszkam jak zostanę w Australii. Spokojnie. Nie zostanę.
Wysiadasz na stacji i po prawej masz Royal National Park. Na lewo wpadasz od razu do centrum miasteczka z całym tym kawiarniano – knajpkowym gwarem, który uwielbiam. Wiecie, deptak, słońce, równy rząd palm i jakiś pan z gitarą. Małe sklepiki i uśmiechnięci ludzie. Ludzie bez klapek. Ludzie bez koszulek…
I w końcu długa plaża! Sydney znane jest na całym świecie ze swoich plaż, których ma ponad 100 i których duża część jest w samym mieście. Ale są to małe plaże. A ja tęskniłam za spacerem, tak jak nad Bałtykiem, po piasku, brzegiem oceanu, 1, 2, 3 godziny… I w końcu się doczekałam.
A po drodze kwintesencja australijskiego lajfstajlu. I nie mówię tu o leniwym barbecue ze skrzynią piwa ale o sportach wodnych i napędzie na cztery koła!
I ślub marzeń… Ponoć tylko rejestrujesz się w urzędzie miasta, czekasz parę tygodni i gotowe! Plastikowe krzesło. Woda. Piasek. Minimalistycznie. I nie trzeba rezerwować 2 lata wcześniej.
Na koniec brzydsze zdjęcia (z telefonu bo gapy nie zabrały aparatu) ale większa przygoda! Na głównej plaży w Cronulla idąc w lewo masz długie piaski jak powyżej. A w prawo fajna trasa spacerowa wzdłuż klifów. Można iść górą jak Bóg przykazał albo skrabać się po skałkach poniżej jak my to zrobiliśmy. Chyba nie mieliście wątpliwości, co wybierzemy?
Gorzej, jak droga się skończyła… i została tylko lina.
Jeszcze gorzej, jak po takich poświęceniach była już tylko przepaść i ocean z głodnymi rekinami…
Postanowiliśmy jednak iść za wszelką cenę naprzód bo nie będziemy jak głąby wracać tą samą drogą. Przeczołgaliśmy się jakimiś skałkami i krzakami w górę, z duszą na ramieniu (chaszcze = pająki!), trafiliśmy na płot, hop do góry i jesteśmy na czyjeś posesji. Ale wtopa, myślę sobie. Co powiemy jak właściciel wyskoczy, albo co gorsza, jego pies. Wyobraźcie sobie nasze zdziwienie, kiedy właścicielem okazali się wodni marinsi! Policja, straż wodna, jak zwał tak zwał. Lepiej nie mogliśmy trafić włamując się na czyjś teren…
Ochrona w Australii jest bardzo wyluzowana i przeszliśmy nie postrzeżenie przez cały teren bezczelnie uwieczniając finałową scenę ucieczki na zdjęciu.
To jest nasza alternatywna droga do zatoki Gunnamatta. Znajdziecie tutaj najpiękniejsze i najbardziej luksusowe chaty, jakie widzieliśmy do tej pory. A także oswojonego pelikana.
Tyle o Cronulla. Może jednak tu zamieszkać?
6 komentarzy
Czyli Ultimate Security można polecać znajomym? 😉
Ostatnia fotka jest the best – jacy podobni do siebie 🙂
W AU zawsze 😉 a widok mają lepszy niż nie jeden apartamentowiec…
no, no dziecko. widze, że w Au rozwijasz sie mocno wszechstronnie. na pianinku plumkasz, interesik własny założyłaś. pięknie, tylko sie tam za bardzo nie zasiedzaj, wiesz jak tata mówi, … wiecznie zyc nie bedziemy, wracaj
humanista w podróży 🙂
Inne spojrzenie na Cronulle:
https://m.youtube.com/watch?v=KabOOwXUk-8
Warto obejrzeć!
Fajny blog 🙂 czytam sobie dalej.